Orlik grubodzioby

Aquila clanga

Zimowisko orlika grubodziobego - Kreta 2012 - Dzień Drugi

Spis treści

Droga do sępów dostarczyła wiele adrenaliny.Dzień drugi upłynął na kolejnych odwiedzinach miejsc, w których Zośka przebywała przez dłuższy okres czasu. Na pierwszy ogień poszły okolice miejscowości Mirthios. Pomimo faktu, że tereny te rozciągały się zaledwie kilkanaście kilometrów od naszego hotelu, droga zajęła nam wiele czasu, a to z powodu pięknej pogody, z której to nader chętnie korzystała miejscowa awifauna. Pierwszy postój miał miejsce miasteczku, gdzie pośród ogródków i sadów cytrusowych w zakrzaczeniach udało nam się dojrzeć pokrzewkę aksamitną. Nad głowami za to tokowały myszołowy. Kilka kilometrów dalej natomiast wypatrzyliśmy z daleka sylwetki ogromnych ptaków. Po rozłożeniu sprzętu optycznego okazały się nimi być sępy płowe. Zachwytom nie było końca. Niestety pogoda się psuła i czas nas gonił, ruszyliśmy więc w dalszą drogę. Szybko jednak okazało się, że ta wijąc się przybliża nas do tychże sępów. W końcu na szczycie kolejnego wzniesienia oczom naszym ukazał się przepiękny widok na dolinkę i widniejącą w oddali zaporę Potamon. Dolina, oprócz maleńkiego z tej odległości zbiornika, pokryta była niewielkimi pastwiskami i łąkami, na wyżej położonych terenach natomiast dominowała uboższa roślinność, która stanowiła pożywienie stad kóz. Zatrzymaliśmy się po drugiej stronie skał, nad którymi niedawno krążyły sępy. Z tej jednak strony nie było ich widać, my natomiast nauczeni doświadczeniami dnia poprzedniego nie garnęliśmy się do przekraczania ogrodzeń i wchodzenia na teren prywatny. Malowniczą i krętą drogą zjechaliśmy więc w dół do zapory. Naszym pierwszym odkryciem był siedzący tam na kamieniach modrak, a jako że pogoda się poprawiła, zaraz pojawiły się zarówno jaskółki skalne, kląskawki, myszołowy i pustółka. Na tafli wody za to unosiły się znajome nam łyski i perkozki. Podnóże tamy stanowiło niewielkie rozlewisko przypominające zatrzcicnione bagienko, skąd dobiegł nas śpiew wierzbówki zwyczajnej. Wzdłuż okalających dolinę sztytów za to z dużej odległości można było wypatrzeć krążące sępy płowe. Jako że pogoda wyraźnie się poprawiła, postanowiliśmy jeszcze raz wrócić na miejsce, z którego, jak nam się wydawało, najbliżej będzie nam do sępów płowych. Pomysł okazał się jak najbardziej trafiony, w minutę bowiem po przyjeździe z oddali ukazał się jeden osobnik, który najwyraźniej postanowił sprawić nam wielką radość, obierając kurs prosto na nas. Widok na tamę Potamon zapiera dech w piersiach nawet w deszczu.Przeleciał jakieś 30 metrów nad naszymi głowami, pozostawiając niezatarte wrażenie i umożliwiając wykonanie przepięknych zdjęć. Na tym jednak nasza przygoda z sępami się nie zakończyła. Po chwili podszedł do nas właściciel pobliskiego gospodarstwa. Tu spotkała nas wielka niespodzianka, przyjęci zostaliśmy bowiem bardzo serdecznie i dość szybko uzyskaliśmy pozwolenie na spacer w kierunku naszych upragnionych skał. I to pomimo nad wyraz wyraźnej bariery językowej. Ruszyliśmy więc w drogę ścieżką, która z początku komfortowa i szeroka, po jakichś 200 metrach zwęziła się wyraźnie, by po chwili kompletnie rozmyć się wśród wystających skał i porastających je krzewinek. Ta odległość była jednak wystarczająca, by dotrzeć do przepięknego i, co tu dużo mówić, budzącego lęk stromego urwiska. Usadowiliśmy się każdy na swoim miejscu i po chwili dane nam było podziwiać jeden z piękniejszych spektakli naszego wyjazdu. Jakieś 200 metrów dalej bowiem siedziały już sępy, a co jakiś czas kolejne bądź to dolatywały, bądź też wzbijały się do lotu. I tak przez następną godzinę mieliśmy wokół siebie przepiękne widoki, krążące ptaki, strome urwiska i związaną z tym adrenalinę. Oprócz samych ptaków pewną nowością był dla nas fakt, iż mieliśmy możność fotografować je w locie, ale z góry, ptaki bowiem przelatywały pod nami, co nad Biebrzą (pomijając fakt, że sępy płowe nie występują) jest niemożliwością. Niestety do tego wszystkiego nie dostosowała się pogoda, szybko nadciągnęły chmury i zaczął padać deszcz. Co dziwne, tuż przed jego opadem ptaki wzmożyły swą aktywność, a odległość od nas wynosiła czasem zaledwie 10 metrów. Na sam koniec udało nam się zlokalizować znajdujące się na przeciwległej ścianie gniazdo, co absolutnie ukoronowało nasze pierwsze w życiu spotkanie z tym gatunkiem. Szczęśliwi, acz zmoknięci powróciliśmy do samochodu i udaliśmy w dalszą drogę. Kończący się powoli dzionek pozwolił nam jedynie na odwiedzenie dwóch kolejnych miejsc. Pierwszym była dolinka w pobliżu Ano Valsamonero. Teren ten wydaje się ulubionym miejscem pobytu naszego orlika na wyspie, pastwiska bowiem są tu poprzecinane zarówno niewielkimi gajami oliwnymi, jak i wyższymi cyprysami, na których ptak ma możliwość przesiadywać. Ostatnim odwiedzonym terenem był podobny, aczkolwiek trochę wyżej położony teren wokół Agia Triada. Drogi są tu nadzwyczaj kręte i wąskie, jednak szczęśliwie udało nam się dotrzeć do hotelu wieczorem.