Zimowisko orlika grubodziobego - Kreta 2012
Spis treści
Dzięki najnowszej technice coraz lepiej poznajemy przyrodę. Nie inaczej jest w naszym projekcie. Nadajniki satelitarne, w które wyposażono biebrzańskie orliki grubodziobe pozwalają nam na bieżąco śledzić ich miejsce pobytu, a co za tym idzie pogłębiać naszą wiedzę o życiu i preferencjach gatunku. Zośka to urodzony nad Biebrzą orlik, który obrał mniej typową dla tego gatunku orła trasę jesiennej migracji. Zawiodła go ona na grecką wyspę Kretę, na której znalazł dogodne warunki, aby przetrwać zimę. Udaliśmy się tam i my.
Trudno jest powiedzieć, co sprawiło, że ptak wybrał właśnie Kretę. Dążąc do poznania, ludzie cały czas zadają pytania, strają się ułożyć poszczególne elementy układanki w spójną całość i zaszufladkować wyniki. Nie inaczej jest w przypadku migracji ptaków. Poznając trasę wędrówki poszczególnych gatunków najchętniej widzelibyśmy ją jako jeden niezmienny i możliwie wąski korytarz. Dlaczego? Bo tak najłatwiej nim kierować, tak najłatwiej nad nim panować. To dlatego samoloty latają po ściśle wyznaczonych szlakach. Jak twierdzą specjaliści, inaczej się nie da, zbyt duże jest bowiem niebezpieczeństwo kolizji. Przyroda jednak zdaje się przeczyć tym tezom. Miliony, jeśli nie miliardy stworzeń wzbijają się w powietrze przemierzając tysiące kilometrów czasem w gęstych i licznych stadach. I pomimo faktu, że nikt nad tym zdaje się nie panować, na próżno by szukać informacji o wypadkach między nimi. I przecież tak niedawno jeszcze patrzyliśmy w górę zazdroszcząc im tej wolności w przestrzeni. Dziś sami potrafimy się wzbić do góry, jednak przestrzeni jakoś nie umiemy tam już znaleźć. Czyżby więc "poznanie" oznaczało "ograniczanie"?
A jak było z Zośką? Czy wzbijając się w biebrzańskie niebo pewnego wrześniowego dnia zakodowany w mózgu sygnał kazał jej obrać taki to a taki kurs na takiej to a takiej wysokości? Czy może wzbiła się i korzystając z takiego, a nie innego kierunku wiatru tego dnia dała się ponieść na swych potężnych skrzydłach przed siebie? Odpowiedzi na te pytania wciąż szukamy. Dziś stwierdzić możemy tylko fakty. A są one takie, że Zośka nie wybrała tej samej trasy, co jej rodzice. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Młode, niedojrzałe płciowo osobniki, z braku obowiązków często tułają się to tu, to tam. Niby bez celu, ale tak naprawdę takie zachowanie jest wspaniałym elementem warunkującym przetrwanie gatunku. To w ten właśnie sposób w przyrodzie (jak również u nas, ludzi) odbywa się "poznanie". I dzięki temu poznaniu możliwe jest zasiedlenie nowych miejsc w ciągle zmieniającej się przecież rzeczywistości. Oczywiście nie zawsze taka podróż musi zakończyć się sukcesem, stąd też wyższa jest śmiertelność osobników młodych, niż dorosłych. Ale czy ktokolwiek z nas dziś pamięta, ilu żeglarzy zginęło zanim Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę? Zośce się udało. Po ponad miesięcznej wędrówce pewnego dnia dotarła do wybrzeży Grecji i... zdecydowała się na skok. Na Kretę właśnie. Dzięki danym satelitarnym wiemy również, że jakiś czas potem szukała dalszej drogi na południe. Jednak żadnej nie znalazła, na wyspie natomiast znalazła odpowiednie miejsce dla siebie. Więc została.
Naszym zadaniem było poznanie tego miejsca, jego opisanie i możliwie wskazanie niezbędnych, z punktu widzenia orlika grubodziobego, elementów umożliwiających egzystencję w tamtym rejonie. Dlatego też wyposażeni w niezbędny sprzęt stawiliśmy się o ściśle określonej godzinie w ściśle określonym miejscu, po czym w ściśle określony sposób wznieśliśmy się do góry i ściśle określonymi trasami dotarliśmy do ściśle określonego kolejnego miejsca. Czynności te powtarzaliśmy kilkukrotnie, za każdym razem ściśle udowadniając, że nie jesteśmy ani przemytnikami, ani narkomanami, ani złodziejami czy mordercami. Naszym planem było dotarcie na miejsce tuż przed kolejnym odczytem danych satelitarnych Zośki (dane te spływają do nas co 3 dni), jednak aura popsuła nam szyki i na Krecie wylądowaliśmy dzień później. Dlatego też czym prędzej chcieliśmy znaleźć się w terenie, co okazało się zadaniem niełatwym, bowiem zarówno roztaczające się wokoło krajobrazy, jak i kręte drogi utrudniały to zadanie. Przebywając zazwyczaj w płaskim terenie biebrzańskich bagien oczarowani byliśmy zarówno pofałdowanym terenem, jak i obecnością morza. Niestety zatrzymywanie się za każdym zakrętem czy wzniesieniem w celu podziwiania i robienia zdjęć nie wchodziło w rachubę, jakoś więc musieliśmy pogodzić się z faktem ograniczeń czasowych. Jednak stadka krążących nad drogą jaskółek skalnych, będących dla nas nowym gatunkiem, nie mogliśmy sobie odmówić.
Za cel pierwszej wizyty wybraliśmy tereny położone w okolicy miejscowości Roustika. Było to miejsce położone niedaleko hotelu oraz najnowszych danych, jakie spłynęły. Nie zajęło nam dużo czasu aby się przekonać, jak trudne czeka nas zadanie. Wszystko bowiem wokoło było dla nas nowe i choć część z tych rzeczy byliśmy w stanie nazwać, podziwianiu nie było końca. Jeśli dodamy do tego fakt, że jeszcze wczoraj było o 30 stopni chłodniej, a jedynym zielonym elementem otaczającej rzeczywistości mogły być co najwyżej karoserie samochodów lub fasady budynków. Tu natomiast zieleń dominowała, nie tak bujna może i poprzerywana jasnością skał, na nas jednak robiła duże wrażenie. W dolince, do której dotarliśmy, dominowały porosty, jednak w dole, wzdłuż płynącego tam strumienia rosły takie egzotyczne rośliny jak cyprys wieczniezielony, platany klonolistne i drzewa oliwne. Wyżej, w okolicznych ogródkach i na pastwiskach pojawiały się kwitnące już rośliny, wśród nich naszą szczególną uwagę przykuł dąb trojana czy drzewa cytrusowe z dojrzałymi, a widzianymi dotychczas tylko na sklepowych półkach cytrynami czy pomarańczami. Niestety zarówno wspomniany strumyk, jak i padający co rusz deszcz skutecznie uniemożliwiły nam dotarcie do punktu, w którym jeszcze wczoraj znajdował się ptak. Postanowiliśmy więc odwiedzić kilka pobliskich miejsc, które zeszłej jesieni odwiedzał nasz orlik. Ciekawym okazało się jedno z nich, gdzie znaleźliśmy szczątki kilkudziesięciu wyrzuconych szczątków kóz. Tak więc nasz orlik z pewnością korzystał z padliny. Obecnie kręciły się tu zarówno myszołowy, jak i wrony. Zachęceni spokojem, pięknem okolicy oraz wskazaniami samochodowego urządzenia GPS zapuszczaliśmy się w coraz to mniej dostępne okolice, co skończyło się wizytą na podwórku miejscowego rolnika, który nad wyraz oschle, acz z dużym temperamentem wyraził swoją dezaprobatę dla naszej obecności. Na szczęście nie ucierpiały ani nasze kości, ani chroniąca je karoseria samochodu. Nigdy nie dowiemy się, co było powodem tej niespodziewanej agresji.
Dzień drugi upłynął na kolejnych odwiedzinach miejsc, w których Zośka przebywała przez dłuższy okres czasu. Na pierwszy ogień poszły okolice miejscowości Mirthios. Pomimo faktu, że tereny te rozciągały się zaledwie kilkanaście kilometrów od naszego hotelu, droga zajęła nam wiele czasu, a to z powodu pięknej pogody, z której to nader chętnie korzystała miejscowa awifauna. Pierwszy postój miał miejsce miasteczku, gdzie pośród ogródków i sadów cytrusowych w zakrzaczeniach udało nam się dojrzeć pokrzewkę aksamitną. Nad głowami za to tokowały myszołowy. Kilka kilometrów dalej natomiast wypatrzyliśmy z daleka sylwetki ogromnych ptaków. Po rozłożeniu sprzętu optycznego okazały się nimi być sępy płowe. Zachwytom nie było końca. Niestety pogoda się psuła i czas nas gonił, ruszyliśmy więc w dalszą drogę. Szybko jednak okazało się, że ta wijąc się przybliża nas do tychże sępów. W końcu na szczycie kolejnego wzniesienia oczom naszym ukazał się przepiękny widok na dolinkę i widniejącą w oddali zaporę Potamon. Dolina, oprócz maleńkiego z tej odległości zbiornika, pokryta była niewielkimi pastwiskami i łąkami, na wyżej położonych terenach natomiast dominowała uboższa roślinność, która stanowiła pożywienie stad kóz. Zatrzymaliśmy się po drugiej stronie skał, nad którymi niedawno krążyły sępy. Z tej jednak strony nie było ich widać, my natomiast nauczeni doświadczeniami dnia poprzedniego nie garnęliśmy się do przekraczania ogrodzeń i wchodzenia na teren prywatny. Malowniczą i krętą drogą zjechaliśmy więc w dół do zapory. Naszym pierwszym odkryciem był siedzący tam na kamieniach modrak, a jako że pogoda się poprawiła, zaraz pojawiły się zarówno jaskółki skalne, kląskawki, myszołowy i pustółka. Na tafli wody za to unosiły się znajome nam łyski i perkozki. Podnóże tamy stanowiło niewielkie rozlewisko przypominające zatrzcicnione bagienko, skąd dobiegł nas śpiew wierzbówki zwyczajnej. Wzdłuż okalających dolinę sztytów za to z dużej odległości można było wypatrzeć krążące sępy płowe. Jako że pogoda wyraźnie się poprawiła, postanowiliśmy jeszcze raz wrócić na miejsce, z którego, jak nam się wydawało, najbliżej będzie nam do sępów płowych. Pomysł okazał się jak najbardziej trafiony, w minutę bowiem po przyjeździe z oddali ukazał się jeden osobnik, który najwyraźniej postanowił sprawić nam wielką radość, obierając kurs prosto na nas. Przeleciał jakieś 30 metrów nad naszymi głowami, pozostawiając niezatarte wrażenie i umożliwiając wykonanie przepięknych zdjęć. Na tym jednak nasza przygoda z sępami się nie zakończyła. Po chwili podszedł do nas właściciel pobliskiego gospodarstwa. Tu spotkała nas wielka niespodzianka, przyjęci zostaliśmy bowiem bardzo serdecznie i dość szybko uzyskaliśmy pozwolenie na spacer w kierunku naszych upragnionych skał. I to pomimo nad wyraz wyraźnej bariery językowej. Ruszyliśmy więc w drogę ścieżką, która z początku komfortowa i szeroka, po jakichś 200 metrach zwęziła się wyraźnie, by po chwili kompletnie rozmyć się wśród wystających skał i porastających je krzewinek. Ta odległość była jednak wystarczająca, by dotrzeć do przepięknego i, co tu dużo mówić, budzącego lęk stromego urwiska. Usadowiliśmy się każdy na swoim miejscu i po chwili dane nam było podziwiać jeden z piękniejszych spektakli naszego wyjazdu. Jakieś 200 metrów dalej bowiem siedziały już sępy, a co jakiś czas kolejne bądź to dolatywały, bądź też wzbijały się do lotu. I tak przez następną godzinę mieliśmy wokół siebie przepiękne widoki, krążące ptaki, strome urwiska i związaną z tym adrenalinę. Oprócz samych ptaków pewną nowością był dla nas fakt, iż mieliśmy możność fotografować je w locie, ale z góry, ptaki bowiem przelatywały pod nami, co nad Biebrzą (pomijając fakt, że sępy płowe nie występują) jest niemożliwością. Niestety do tego wszystkiego nie dostosowała się pogoda, szybko nadciągnęły chmury i zaczął padać deszcz. Co dziwne, tuż przed jego opadem ptaki wzmożyły swą aktywność, a odległość od nas wynosiła czasem zaledwie 10 metrów. Na sam koniec udało nam się zlokalizować znajdujące się na przeciwległej ścianie gniazdo, co absolutnie ukoronowało nasze pierwsze w życiu spotkanie z tym gatunkiem. Szczęśliwi, acz zmoknięci powróciliśmy do samochodu i udaliśmy w dalszą drogę. Kończący się powoli dzionek pozwolił nam jedynie na odwiedzenie dwóch kolejnych miejsc. Pierwszym była dolinka w pobliżu Ano Valsamonero. Teren ten wydaje się ulubionym miejscem pobytu naszego orlika na wyspie, pastwiska bowiem są tu poprzecinane zarówno niewielkimi gajami oliwnymi, jak i wyższymi cyprysami, na których ptak ma możliwość przesiadywać. Ostatnim odwiedzonym terenem był podobny, aczkolwiek trochę wyżej położony teren wokół Agia Triada. Drogi są tu nadzwyczaj kręte i wąskie, jednak szczęśliwie udało nam się dotrzeć do hotelu wieczorem.
Dzień trzeci był dniem szczególnym. Rankiem bowiem miały spłynąć najświeższe dane satelitarne. Poza tym tego dnia otrzymaliśmy bardzo solidne wsparcie w osobie Pana Michalisa Dretakisa. Jest on pracownikiem naukowym Muzemu Historii Naturalnej i dość szybko przekonał nas, że jest ekspertem od miejscowej fauny i flory. Umówiliśmy się przy znanej nam już tamie i tak szybko, jak tylko spłynęły dane, ruszyliśmy na poszukiwania Zośki. Dane na pierwszy rzut oka nie budziły naszych wątpliwości, dopiero jednak po dotarciu na miejsce zaczęliśmy rozumieć, że coś jest nie tak. Dotarliśmy bowiem w niezwykle malownicze wyżyny rozbrzemiwające śpiewem ptaków (drozdów, sikor i nawet wierzbówki zwyczajnej), dane jednak wskazywały na położone jeszcze wyżej i, co ciekawe, ośnieżone zbocza. Pozostawiliśmy samochód we wiosce i w dalszą drogę udaliśmy się piechotą. Mając wsparcie językowe dotarliśmy na najwyższe dostępne zbocze, skąd rozciągał się widok na przeciwległe, ośnieżone, osnute mgłą i dwukrotnie wyższe wzniesienie. Pojawiło się co prawda kilka myszołowów, orlika jednak nigdzie ani śladu. Tu skorzystaliśmy z wiedzy i doświadczenia Pana Michalisa, który z dużą łatwością podawał nam łacińskie nazwy wszelkich otaczających nas roślinek i porostów. W końcu postanowiliśmy wrócić i udać się w inne odwiedzane przez Zośkę miejsca. Na początek był nim zbiornik, a raczej zbiorniczek Agia. Znajdował się on na niewielkiej równinie, a tereny wokół niego stanowiły trzcinowiska. Jak się okazało z braku podobnych biotopów zbiornik ten wręcz tętnił życiem. Już 200 metrów przed nim, między willami na drodze natknęliśmy się na parę czapelek, które niepłoszone w poszukiwaniu pokarmu paradowały to po asfalcie, to po przylegających trawnikach. Na samym zbiorniku zaobserwowaliśmy za to, oprócz barwnego stadka gęsi hodowlanych, 7 gatunków kaczek (czernica, krakwa, świstun, płaskonos, krzyżówka, podgorzałka), duże ilości łysek, kilka par kokoszek i walczące o swoje terytoria perkozki. Była nawet para blotniaków stawowych. Jest szaro i buro, fotek jednak nie potrafimy sobie odmówić. Następny przystanek jest w okolicy miejscowości Myloniana. Tu znowu zastajemy pokryte dość skąpą roślinnością wzgórza oraz... uprawy cytrusów. Na pytanie jednak czym w takim miejscu mógł się żywić orlik grubodzioby nawet Pan Michalis nie potrafił udzielić odpowiedzi. Wzgórza te nie są odpowiednim biotopem ani dla płazów, ani gadów, ani też większej ilości gryzoni, choć istnieje prawdopodobieństwo występowania tych ostatnich w niewielkich ilościach. I tak powoli dzień chyli się ku końcowi. Po posiłku udajemy się jeszcze, tym razem bardziej w celach turystycznych, nad jezioro Kourna, które, jak informuje nas Pan Michalis, jest jedynym naturalnym zbiornikiem wodnym na Krecie. Położone w niezwykle malowniczym miejscu urzekło nas nie tylko krajobrazem i czystością wody, ale i pływającymi po nim stadkami zauszników. Ten gatunek perkoza nie byl dla nas niczym nadzwyczajnym, jednak dla nas novum stanowił fakt, że miały one szatę spoczynkową, której dominującym kolorem jest biel, co stanowi kontrast w porónaniu z widywaną u nas i nacechowaną czernią szatą godową. Po rozstaniu z Panem Michalisem wieczorem w hotelu okazało się, że dane satelitarne, które spłynęły wczesnym rankiem obdażone były błędem i dopiero popołudniowa transmisja przyniosła ich korektę. Z jednej strony odetchnęliśmy z ulgą, potwierdziło się bowiem, że orlik grubodzioby nie jest ptakiem górskim. Z drugiej strony miny nam zrzedły, najświeższe dane wskazywały bowiem na dolinę koło Ano Valsamonero, tą samą, którą odwiedziliśmy dzień wcześniej. Cóż, może jutro się uda.
Cel dnia czwartego jest jasny: znaleźć Zośkę. Dlatego już rankiem wyruszamy z hotelu i udajemy się w pobliże Ano Valsamonero. Znając już, jak nam się wydaje, zachowanie orlików grubodziobych mamy nadzieję, że ptak wyczeka do godziny 9-10, czyli do czasu pojawienia się kominów termicznych i wzbijając się w górę stanie się dla nas łatwym celem obserwacji. Po przebrnięciu przez poranne korki docieramy na idealne, jak się wydaje miejsce, skąd rozciąga się widok na całą dolinę. Pogoda nam dopisuje, świeci piękne słońce i po pewnym czasie jest na tyle ciepło, że wreszcie można chodzić w koszulce z krótkim rękawem. Potwierdziły się też nasze przypuszczenia, zaczynają bowiem tworzyć się kominy termiczne i do dźwięków rozśpiewanej ptasiej drobnicy nastrój dnia upiększa widok szybujących myszołowów i pustułek. Jakieś 100 metrów od nas tworzy się komin, do którego ciągną wszystkie ptaki szybujące, w tym kilkanaście sępów płowych, które pojawiają się tutaj nawet z przeciległych, oddalonych o jakieś 10 km wzgórz. Zośki jednak ani śladu. Po 3 godzinach oczekiwań poddajemy się. Postanawiamy odwiedzić pozostałe miejsca, trzeba bowiem opisać znajdujące się tam biotopy. Leżą one na poudniowym krańcu wyspy i udajemy się tam samochodem, robiąc krótki przystanek w okolicy miejscowości Frati. To tutaj znajduje się lęgowisko kolejnego przepięknego ptaka szponiastego, orłosępa. Okolica zapiera dech w piersiach, wysokie skały, wąwozy, przepiękne widoki. Zatrzymujemy się w przepięknym wąwozie, gdzie wysoko nad naszymi głowami krążą bądź przelatują co chwila sępy płowe. Niestety, orłosępów nie udaje się wypatrzeć. W zamian wysoko przegania wszystkie sępy para innych orłów, które na pierwszy rzut oka przypominają orzełki włochate. Latają one na tyle wysoko, że dopiero po analizie zdjęć okazuje się, że są to orzełki południowe. Ten gatunek też jest dla nas nowym. Orzełka włochatego spotykamy na kolejnym postoju - w Kokkinos Pirgos. Jest to nadmorska miejscowość, jednak tuż obok plaży znajdują się niewielkie tereny podmokłe, nad którymi często widuje się różne gatunki ptaków szponiastych, w tym orliki grubodziobe. Tego akurat dnia oprócz orzełka włochatego i jaskółek skalnych miejsce wydaje się ciche i opuszczone, jest więc czas na krótki kontakt z Morzem Śródziemnym. Tym bardziej, że temperatura wzrasta do 14 stopni i jest naprawdę przyjemnie. Ostatnim tego dnia miejscem, które odwiedzamy, jest kolejny zbiornik zaporowy niedaleko miejscowości Skourvoula. Miejsce to malowniczością nie odbiega zbytnio od tego, do czego przyzwyczaiła nas Kreta. Niestety pobliże zbiornika zostało całkowicie oszpecone poprzez ogrodzenie go siatką, przez którą niemożliwe jest zrobienie jakiegokolwiek ładnego zdjęcia pływającym tam płaskonosom, perkozkom, czy łyskom. Jedyny pożytek z siatki jest ten, że na niej chętnie siada pospolita na całej Krecie kląskawka, stanowiąc piękny motyw do zdjęć. Z innych ptaków spotykamy oczywiście jaskółki skalne, myszołowy, pustułki, ale też i samicę błotniaka zbożowego, a na zakończenie dnia nad zbiornikiem krąży orzełek południowy formy jasnej. Powoli żegnamy się z wyspą i przy pięknym zachodzie słońca, wracamy do Kokkinos Pirgos na danie rybne, po czym po zapadnięciu zmroku w ulewie i często bez żadnych poziomych oznaczeń na drogach docieramy do hotelu.
Tak kończy się nasza wyprawa na zimowisko orlika grubodziobego. Nie udało nam się ujrzeć Zośki (następne dane ujawniły, że o godzinie 10:00 dnia czwartego ptak przebywał jakieś 20 km od miejsca, w którym go wypatrywaliśmy), udało się natomiast poznać warunki, w jakich ptak spędza zimę. Dane te będą wielce przydatne, po dokładnej ich analizie pozwolą bowiem na dalsze poznanie gatunku. Bardzo ważnym okazało się również wsparcie, jakie otrzymaliśmy od Pana Michalisa Dretakisa. Jego świetna znajomość flory wyspy w znaczący sposób pomoże opisać najważniejsze dla orlika biotopy oraz wskazać, czy i w jakim stopniu miejsca te należy chronić. Nie bez znaczenia jest też informacja o corocznych obserwacjach orlików grubodziobych na Krecie. Wskazuje ona jednoznacznie na fakt, że wyspa ta stanowi jedno z miejsc zimowania tego gatunku. Na ten temat ukażą się niedługo stosowne publikacje naukowe.
Ps.: Serdecznie dziękujemy Panu Michalisowi Dretakisowi za pomoc podczas naszego pobytu na Krecie.
Ps2.: Na fotorelację z wyprawy zapraszamy też do Galerii.